Najstarszy lakier do paznokci w mojej kolekcji – Lancome 190

najstarszy lakier do paznokci w mojej kolekcji - Lancome 190

W czasach, gdy na świecie nie było jeszcze internetu – tak mogłaby się rozpoczynać opowieść science fiction dla młodzieży 😉 – pisano i wysyłano do siebie listy. Młodszym czytelniczkom wyjaśniam – listy to taka beta wersja maili. Do ich dostarczenia adresatowi niezbędna była pomoc listonoszy, którzy teraz roznoszą jedynie rachunki, wypłaty, prenumeraty, ewentualnie z okazji świąt kartki pocztowe od seniorów.

I właśnie w owych zamierzchłych czasach funkcjonował twór zwany potocznie „łańcuszkiem szczęścia”. Nie miał on nic wspólnego ani z biżuterią, ani tym bardziej z jakimkolwiek szczęściem – był to rodzaj dość idiotycznej zabawy. Ktoś, jako pierwszy wysyłał list, w którym było napisane, że jeśli adresat nie prześle listów o takiej samej treści do kolejnych np. dziesięciu osób, to spadną na niego wszelkie możliwe nieszczęścia, plagi i w ogóle fatum dotknie całą jego rodzinę do dziesiątego pokolenia włącznie. Jeśli zaś list roześle – spłynie na niego morze szczęścia i dary losu wszelakie.
Oczywiście nikt rozsądny nie traktował takiej korespondencji poważnie. Jednak znajdowali się ludzie, którzy list powielali i zgodnie z nakazem 😉 rozsyłali. W ten właśnie sposób „łańcuszki szczęścia” docierały do kolejnych adresatów. W zasadzie można je uznać za swego rodzaju prekursorów współczesnego spamu, tyle, że niczego – poza głupotą autorów – nie reklamowały.

Dzisiaj postanowiłam podstępnie skorzystać z tego łańcuszkowego pomysłu i zaprosić kilka blogerek do podchwycenia tytułowego tematu tego wpisu. Oczywiście sama rozpoczynam łańcuszkową zabawę wpisem o najstarszym lakierze do paznokci w mojej kolekcji.

Czytelniczki, które irytuje częste używanie przeze mnie pełnej nazwy „lakier do paznokci” zamiast po prostu „lakier ” – informuję, iż powód jest prozaiczny – optymalizacja i pozycjonowanie strony. Dla Was jest oczywiste, że pisząc „lakier” mam na myśli „lakier do paznokci”, jednak jest duże prawdopodobieństwo, że google tego nie załapie 😉

Po tej drobnej dygresji wracam do meritum 😉 – oczywiście nie zamierzam zaproszonych do zabawy blogerek straszyć jakimikolwiek plagami w razie nie napisania postu na zadany temat. Jednak mam nadzieję, że zechcą się przyłączyć – zwłaszcza, że cel jest edukacyjny, czyli niezwykłej wagi 😉 Ma on na celu uświadomienie nie-lakieromaniaczkom, iż lakierów nie trzeba wyrzucać wtedy, gdy skończy się ich wydrukowana na opakowaniu data ważności, lub minie ileś tam miesięcy od ich otwarcia. Jako lakieromaniaczki wiemy, że lakiery, po latach, nadal nadają się do malowania paznokci. Mogą oczywiście zgęstnieć, ale pigment z nich nie wyparuje, dlatego wystarczy użyć rozcieńczalnika do lakierów (w żadnym wypadku nie wolno używać zmywacza), żeby przywrócić im dawną konsystencję i właściwości. Wyjątek od tej reguły stanowią lakiery pękające – modne jakiś czas temu – one potrafią zamienić się niemal w kamień i żaden rozcieńczalnik im nie pomoże.

najstarszy lakier do paznokci w mojej kolekcji - Lancome 190

W mojej kolekcji lakierów najstarsza jest buteleczka widoczna na pierwszym zdjęciu – Lancome nr 190. Nie potrafię dokładnie określić wieku tego lakieru do paznokci. Jednak z całą pewnością kupiłam go pomiędzy 1995 a 1997 rokiem – czyli ma 18, 19 lub nawet 20 lat. Pochodzi z czasów na długo przed moją lakierową manią. Zdjęcia paznokci pomalowanych tym staruszkiem robiłam jakiś czas temu – zanim zaczęłam mieć problemy z rozwarstwianiem. Już wtedy myślałam o takim łańcuszkowym poście, ale z powodu opóźnienia w starcie blogu czekały grzecznie na swoją kolej 😉
(więcej…)

Picture Polish – Arabian i Powder Polish – Beginning To Look A Lot Like Xmas czyli czerwień na paznokciach

Picture Polish - arabian i Powder Polish - Beginning To Look A Lot Like Xmas

Pisałam o tym, że moje paznokcie są w tej chwili w opłakanym stanie z powodu rozwarstwiania i póki sobie z tym problemem nie poradzę malować ich nie będę. Słowa w sprawie nie malowania nie dotrzymałam i w zeszły piątek paznokcie pomalowałam.
Byłam zaproszona na okrągłe urodziny znajomego i – co chyba dla każdej lakieromaniaczki jest oczywiste – z gołymi paznokciami nie mogłam pojawić się na tak podniosłej uroczystości 😉

Wybrałam czerwień. To kolor, który budzi skrajne emocje – można go kochać, można też unikać, jak ognia. Czerwień to kolor miłości i kolor agresji. Kojarzy się z uroczymi, trochę kiczowatymi, przebitymi strzałami Amora serduszkami, ale też z płachtą, którą drażnione są byki w trakcie corridy. Biedne byki widzą czerwień, jako odcień szarości – drażni je nie kolor, tylko irytujące machanie płachtą. Czerwień płachty na byka została wymyślona dla nas – bo to ludziom kolor czerwony kojarzy się z agresją. Świetnie tę emocjonalną dwoistość oddziaływania czerwieni obrazuje hiszpańskie flamenco. Taniec pełen skrajnych emocji – miłości, zazdrości, nienawiści – doskonale ujęty w operze Carmen Bizeta.

W Walentynki wręczamy ukochanym słodkie, czerwone serduszka, ale sypialni raczej nie pomalowalibyśmy na czerwono ;). Czerwień to kolor zbyt energetyczny i do snu nas nie ukoi. Za to może pobudzić nasze zmysły i wyzwolić energię.

Należę do osób, które lubią czerwień. Jednak do niedawna uważałam, że jest to kolor, który nadaje się tylko do ubrań, dodatków i to absolutnie nie w wersji total look na czerwonego kapturka ;). Miałam w szafie czerwony płaszcz, torbę i buty, ale byłam absolutnie pewna, że czerwień nigdy nie zagości na moich paznokciach. Nawet wtedy, gdy – cztery lata temu – dopadła mnie lakierowa mania, czerwonych lakierów nadal nie zauważałam.

Jednak zgodnie z zasadą – nigdy nie mów nigdy 😉 – w tym roku nagle polubiłam czerwień na swoich paznokciach. Lakiery do paznokci, których użyłam w tym manicurze pochodzą z październikowych zakupów. (więcej…)

Pin It on Pinterest